Forum www.recuerdo.fora.pl Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Zawsze.

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.recuerdo.fora.pl Strona Główna -> Nasze opowiadania/telenowele
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Nessi
teenage dream!



Dołączył: 23 Lis 2009
Posty: 3111
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Drakishnaba <333

PostWysłany: Sob 12:28, 05 Cze 2010    Temat postu: Zawsze.

W sumie dłuższy czas nosiłam w sobie tę myśl czy wstawić tu Zawszeja. po pierwsze historia ta powstała na długo przed moją fascynacją RBD, Vondy i tak dalej, więc jako takich tych par tutaj nie znajdziecie. jest Jate. ale jeśli spodoba się Wam to nie ma problemu-wstawiacie obrazy Waszej wymarzonej pary i gotowe Smile Nie przedstwiam bohaterów, czasu, miejsce to Los Angeles. Bohaterów poznacie w trakcie czytania i mam nadzieję że ich historia się Wam spodoba. A ja mam nadzieję że nie stracę serca do tego ficka. Czasem mogą pojawiać się oznaczenia wiekowe-nie dziwcie się,będzie tutaj seks. Chyba tyle chciałam Wam powiedzieć. Enjoy.



Część pierwsza

Jechał na to przyjęcie w pośpiechu. Ledwie skończył skomplikowaną operację, która przeciągnęła się dwie godziny, już musiał wsiadać w samochód i pędzić na drugi koniec miasta. I tak był spóźniony. Sarah nienawidziła, kiedy się spóźniał. Mówiła, wtedy, że jak zwykle praca jest ważniejsza od niej. Patrzyła na niego, tym swoim zimnym wzrokiem, tak jakby to była jego wina, że jest chirurgiem i nie zawsze może zapanować nad czasem pracy. Ale do cholery, on zawsze tak bardzo się starał. Nawet teraz, po skończonej operacji nie zdążył wziąć orzeźwiającego prysznica, bo nie chciał, żeby była na niego zła. Podejrzewał jednak, że nie obędzie się bez kolejnej kłótni. Miał tylko cichą nadzieję, że tym razem obecność innych ludzi spowoduje, że Sarah nie będzie się tak mocno piekliła.

Nie miał ochoty na to przyjęcie. Kolejny, z niezliczonych już bali charytatywnych, na których jego żona uwielbiała bywać. W towarzystwie śmietanki towarzyskiej Los Angeles, czuła się jak ryba w wodzie. Co z tego, że jemu to nie odpowiadało. Co z tego, że on wolał ciszę domowego ogniska, ewentualnie jakiś wypad na łono przyrody. Co z tego... Od dawna nie liczyło się to, czego chciał. Musiał pokutować za godziny spędzane na ratowaniu ludzkiego życia. Życia, które przecież i jej uratował. Wszystkie te piękne, wspólne chwile jakie niegdyś dzielili, odeszły w zapomnienie. Teraz liczyły się dla niej tylko jej potrzeby. Cotygodniowe bale, wyjazdy do znanych kurortów, nowe garderoby. Po dawnej, skromnej Sarze nie było ani śladu. Zastanawiał się, czy była w tym jego wina. Czy to on sprawił, że stała się taka zepsuta. Zawsze uwielbiał ją rozpieszczać. Kupować jej kwiaty, czekoladki, czasem biżuterię. Ale teraz... Teraz to było już za mało. Pięknie urządzony nowy dom, który kosztował krocie, dwa samochody osobowe i jeden jeep, ogrodnik, kucharka, sprzątaczka... Wszystko czego chciała, dostawała w mgnieniu oka.

Po roku małżeństwa znudziła ją praca w przedszkolu, postanowiła pójść na dodatkowe studia. Cała finansowa strona gospodarstwa spoczywała na jego barkach. Dobrze zarabiał, nawet bardzo dobrze, więc pieniądze nie miały dla niego znaczenia. Nie wiedział jednak, że dla niej mają aż tak wielkie. Na studiach spotkała kilka żon bogatych biznesmenów, którzy również nie szczędzili swoim kobietom luksusów. Pod ich wpływem, bywanie w dobrze dobranym towarzystwie nabrało dla niej jeszcze większego znaczenia. Działalność w fundacji charytatywnej stała się obowiązkowa, bo przecież jak inaczej. Od tej pory stał się dla niej tylko źródłem finansowania zachcianek. Nie całowała go ciepło na powitanie, ani na pożegnanie. To on był zmuszony składać pocałunki na jej dobrze pomalowanych policzkach. Seks... Seks już dawno przestał być spontanicznym przeżyciem. Przestał cokolwiek wnosić do ich małżeństwa. Seks to była rutyna – dwa, trzy razy w tygodniu, w sumie jakaś godzina. Nie wiedział zupełnie jak w ogóle udaje mu się przy niej żyć.

Wiedział jednak, że przyrzekał przed Bogiem i przed samym sobą, że będzie ją kochał i szanował do końca swoich dni. Wiedział, że nigdy nie złamie tej przysięgi. Nie mógłby. Kochał ja przecież... Kochał ją taką, jaka była wewnątrz, jaka była kiedyś. Kochał ją na swój sposób. Może nie był on najlepszy ale zawsze był. Kiedy inne kobiety zwracały na niego uwagę w szpitalu, czy na znienawidzonych przyjęciach, odwracał się i szukał wzrokiem Sary. Był jej wierny. Tak wierny jak pies. Czasem czuł się takim psem. Potrzebnym, tylko w pewnych chwilach. Jak wizytówka, którą czasem się pogłaszcze. Był z nią tak cholernie samotny, że to bolało. Gdyby tylko wiedział, jak to naprawić. Niestety, ilekroć usiłował się do niej zbliżyć i porozmawiać, ona odtrącała go w mgnieniu oka. Bo nie odpowiedni czas, bo musi iść coś załatwić itp. Jedynym ratunkiem przed wewnętrzną samotnością była tylko praca. Praca, którą kochał. Nota bene, praca była tym, o co zawsze się kłócili. Dziwnym trafem to właśnie ta praca, w której harował jak wół, umożliwiała spełnianie wszystkich jej pragnień. Postanowił, że nie będzie sobie tym zaprzątał teraz głowy.

Właśnie zajeżdżał na parking obok znanego hotelu, w którym od godziny odbywał się bal połączony z aukcją . Tym razem zbierano pieniądze na budowę szkoły dla uzdolnionych plastycznie dzieci. Pomysł szczytny ale Jack nie miał ochoty na tę całą szopkę, która jest z tym wszystkim związana. Gdy wysiadł z samochodu jego garnitur był cały wymięty. No tak, przecież powinien przebrać się w domu, a nie w szpitalu. Od domu miałby tylko kilkanaście minut drogi i garnitur nie zdążył by się wygnieść. Kolejna święta zasada Sary... Otrzepał się i ruszył w kierunku wejścia, do którego prowadziły wysokie schody, pokryte czarnym dywanem. Z każdym kolejnym stopniem czuł, że za chwilę odwróci się i odjedzie. Przemógł jednak tę pokusę i wkroczył do środka. W foyer nie było już nikogo. Tylko szatniarz, który oglądał mecz baseballu. „No ładnie. Jest mecz, a ja zapomniałem ustawić nagrywania” – pomyślał. Nie pamiętał kiedy ostatni raz oglądał mecz na żywo. Nie myślał, że kiedykolwiek będzie miał takie prozaiczne marzenie. Pojechać na stadion, zasiąść na trybunach i pogrążyć się w innym świecie. Świecie, którego zasady rozumiał. Baseball był przejrzysty i prosty. Jego małżeństwo było tego zaprzeczeniem. Nie miał płaszcza, bo było ciepło, więc wziął głęboki oddech i skierował się do głównej sali.

Wewnątrz roiło się od wszelakich znakomitości. Ludzie filmu, muzyki, biznesu i sportu, lekarze, prawnicy, malarze. Nikt nie figurował przypadkowo na liście gości. Był to zamknięty krąg wielbicieli, którzy zwykle kochali tylko czubek własnego nosa. Jack nienawidził ludzi tego pokroju. Pustych, próżnych i często głupich. Jeśli miał szczęście spotykał starych przyjaciół z czasów college’u ale takie okazje zdarzały się bardzo rzadko. Stanął przy buffecie i zaczął rozglądać się w poszukiwaniu Sary. Nie dojrzał jej jednak. Jego za to, dojrzał ktoś inny. James Ford, koleś który po prostu ubóstwiał uprzykrzać mu życie. Nikt z towarzystwa nie wiedział kim jest, kiedy pojawił się przed ponad rokiem na jednej z uroczystości. Był w towarzystwie córki, jednego z największych potentatów naftowych Zachodniego Wybrzeża. Shannon była gwiazdką śmietanki towarzyskiej Los Angeles. Piękna, urocza, z sarkastycznym poczuciem humoru. Jack lubił ją właśnie za ten humor. Odnosiła się z dystansem do wszystkiego, co działo się wokół. Była zepsuta ale nie do szpiku kości. Tlił się w niej ten mały, magiczny ogieniek, który niegdyś posiadała Sarah. Zastanawiał się ile czasu Shannon potrzeba, żeby stała się taka sama jak jej matka i wszystkie te „damy” z towarzystwa. Pamiętał, że zdziwił się, że była wtedy w towarzystwie, nieznanego nikomu mężczyzny, który samym swoim wyglądem odbiegał od przyjętych trendów. Nonszalancki i pewny siebie, z cynicznym uśmieszkiem, który nie schodził mu z twarzy. Od razu gościa znielubił, jeszcze zanim wymienił z nim szorstki uścisk dłoni. Pierwsze co od niego usłyszał to: „Skarbie, widzę, że lubisz obracać się w kręgu samych sztywniaków i nudziarzy. Bez urazy, doktorze. Miałem złe doświadczenia z lekarzami. Zawsze, któryś nieopatrznie nadepnął mi na odcisk.”. Pamiętał, że w pierwszej chwili był zbity z tropu. Dawno nie słyszał tak bezczelnej, szczeniackiej zaczepki. Poczuł się jak mały, bezbronny chłopiec z podstawówki. Po chwili odzyskał jednak rezon i odpowiedział: „Będziesz miał zatem wiele okazji, żeby ktoś nadepnął ci na ten odcisk, jeszcze raz. Znajdujesz się na bardzo niebezpiecznym gruncie, w promilu stu metrów natkniesz się jeszcze na nie jednego lekarza, James”. Wymienili wtedy spojrzenia, które przekonało Forda, że stanął oko w oko z godnym siebie przeciwnikiem. Jack nauczył się wiele lat temu, jak radzić sobie z dupkami takimi jak on. Nie miał zamiaru dać się sprowokować. Tym razem również.

Ford podszedł do niego prężnym krokiem, trzymając w ręku szklankę z jakimś wysokoprocentowym alkoholem. Jack zamówił u barmana wodę z lodem. Nie przepadał za alkoholem. Miał z nim złe doświadczenia. Stosował go jako lekarstwo, tylko w wyjątkowych okolicznościach. Ta taką jednakże nie była. Ford oparł się nonszalancko o bar i usiadł obok niego. Jack zastanawiał się, co pozwalało mu sądzić, że jest w tym towarzystwie mile widziany. Od dawna spekulowało się, że Ford jest nikim. Nikt go nie znał w stronach, z których niby pochodził, a on sam nie zdradzał jakie interesy sprowadziły go do LA. Podobno miał jakiś szmal, który chciał zainwestować ale równie dobrze mógł to być tylko pretekst, żeby dorwać się do naprawdę wielkiej fortuny, jaką dysponowała Shannon Rutherford. Jack miał nadzieję, że cokolwiek ten człowiek planuje w tym swoim pokrętnym umyśle, nie uda mu się doprowadzić tego do skutku. Jego oczy nie wyrażały jasnych i szczerych intencji.
- Witamy, witamy, doktorku. Znowu się spóźniliśmy, co? Sara będzie zła, oj będzie. – powiedział z tym swoim uśmieszkiem.
- Nie twój zakichany interes, Ford – odpowiedział Jack ze spokojem. Naprawdę miał w głębokim poważaniu tego faceta. Chciał żeby po prostu ulotnił się z jego pola widzenia.
- Ano nie mój. Ja o swoje interesy dbam. – zainsynuował Ford
- To wracaj do nich, bo chyba tracisz impet. Jakoś nie widzę Shannon u twojego boku. Czyżby przejrzała na oczy i posłała cię, tam gdzie twoje miejsce? – „a jednak mnie sprowokował, skurwiel” – pomyślał Jack
- Nic się nie martw, bracie. Shannon i ja mamy się w zupełnym porządku. Dzisiaj pojechała z mamusią otwierać swój nowy butik. Tym samym ja pozwoliłem sobie na miłą odskocznię o pięknych szmaragdowych oczach. – podniósł szklankę do ust i wypił do dna, jakby chciał przypieczętować sukces.
- To wracaj do niej, bo jeszcze ktoś ją zaznajomi z twoim prawdziwym obliczem. – naprawdę miał już dość tego kolesia.
- Nie bałbym się o to, doktorze. Ona jest zupełnie wyjątkowa. Każda kobieta na tej sali to przy niej stare, wyblakłe i nudne świecidełko. Ona jest jak nieoszlifowany diament, którego właśnie ja jestem szczęściarzem, posiadać. Przynajmniej na dziś wieczór. Chciałem się tylko z tobą przywitać i powiedzieć, że właśnie w tej chwili twoja żonka obściskuje się z jakimś blondaskiem po drugiej stronie sali. Jako stary kumpel, jestem ci chyba winien tę informację – wycedził i zaśmiał się głęboko.
- Radzę ci spieprzaj stąd, Ford. Zanim jeszcze ręczę za siebie. – Jack nie wytrzymał.
Złapał Forda za klapy marynarki i przysunął na wysokość oczu. W tej samej chwili poczuł jego ręce na nadgarstkach, po czym jego pięść na swoim lewym policzku. Był zaskoczony ale nie na tyle, żeby nie odpowiedzieć. Wpakował mu prawego sierpowego prosto w splot słoneczny i patrzył jak Ford zatacza się do tyłu i upada na podłogę. W tej chwili wpadła ochrona, nie za bardzo wiedząc, którego z nich przytrzymywać. Ostatecznie jednak chwycili Jamesa i wyprowadzili poza salę. Jack zauważył kątem oka małe zbiegowisko wokół jego osoby i jedną postać, która wskazywała palcem na Forda i przekazywała jakąś wiadomość do ucha ochroniarza. Stary Rutherford podszedł po chwili do niego. Poklepał po ramieniu i posłał pokrzepiający uśmiech.
- Dobrze, że to zrobiłeś Jack, bo jeszcze chwila a sam bym mu przyłożył. Znasz moje słabe serce i oboje wiemy, że mógłbym tego nie wytrzymać. – zażartował
- Zapewne nie muszę mówić, żeby miał pan Forda na oku. To przebiegły skurwysyn. – czuł że jest to winien wobec starego, za przysługę jaką właśnie mu wyświadczył.
- Synu, nie musisz mi tego mówić. No ale cóż poradzić. Shannon jest młoda i niedoświadczona. Ja za to jestem szczwanym lisem i nie pozwolę, żeby ktokolwiek zniszczył życie mojej córeczki. Trzymaj się.

Tłumek wokół Jacka rozpierzchł się i zobaczył, że kilka metrów przed nim stoi Sarah. Z wściekłą miną na twarzy. Jej biust unosił się szybko w górę i w dół, tak była wzburzona. Podeszła do niego i chciała go spoliczkować ale on uprzedził ruch jej ręki i złapał ją za nadgarstek. Naprawdę nie był w nastroju do kolejnej słownej potyczki ale jej to jak zwykle nie interesowało.
- Co ty zrobiłeś? – krzyknęła. – Zrujnowałeś całą moją karierę, miesiące ciężkiej pracy, walki o należytą pozycję, jaka się nam należy. Ale ciebie to nic nie obchodzi, jak zwykle...
- Uspokój się, Saro. To nie jest miejsce na tego typu sceny. – odpowiedział spokojnie
- Nie jest miejsce, nie jest miejsce? A to widowisko, które przed chwilą tu urządziłeś, to co jest? No odpowiedz. Co to jest, do cholery? Czy ty nie rozumiesz, że wszystko mi zniszczyłeś? Cały dzisiejszy wieczór, te wszystkie miesiące... – prawie płakała
- A czy ty nie rozumiesz, że ja mam dość takich właśnie miesięcy? Mam dość twojej pseudokariery, twojego snobizmu i wymagania ode mnie, żebym był twoim posłusznym pieskiem? – nie wytrzymał i złapał ją mocniej za nadgarstek.
- Nie będziesz mnie tak traktował przy tych wszystkich ludziach. Nie wiem co w ciebie wstąpiło ale porozmawiamy o tym w domu. Teraz, natychmiast, wychodzimy – zarządziła.
W tym momencie poczuł, że miarka na dzisiejszy wieczór się przebrała. Puścił jej nadgarstek, spojrzał głęboko w oczy z wyrazem całkowitej obojętności i wycedził:
- Ja się nigdzie nie wybieram. Zaczęło mi się podobać na tym przyjęciu. Pierwszy raz od dawna, czuję że krew we mnie krąży. Jeśli chcesz, to wracaj do domu. Ale beze mnie. Bo ja, kochana Saro, tutaj zostaję. I zamierzam się bawić. Z tobą, czy bez ciebie.
Stała jak wmurowana. Spojrzała na niego tymi swoimi niebieskimi oczyma, w których widział teraz tylko niedowierzanie i wzgardę. Nie powiedziała nic, po chwili odwróciła się na pięcie i wyszła z sali. Poczuł się świetnie. Nie chciał się tak czuć ale to było silniejsze od niego. Czuł satysfakcję. Czuł, że w końcu zrobił to, czego od dawna pragnął ale się bał. Bał się, że wszystko na co do tej pory pracował runie jak domek z kart. Ale nie runęło. Nastąpiła jedna zasadnicza zmiana, w końcu czuł się jak facet. Może nie powinien poddawać się takim prymitywnym instynktom ale to było silniejsze. Postanowił, że naprawdę będzie się dziś dobrze bawił. Zamówił whisky z lodem i wyszedł do ogrodu. Miał gdzieś, czy ktokolwiek na niego patrzy i komentuje jego zachowanie. Miał ochotę pooddychać świeżym powietrzem. Nie skażonym blichtrem i zakłamaniem.

Co dziwne, w ogrodzie nie było nikogo. Całe towarzystwo bało się wychodzić na zewnątrz, bo niebo nad Los Angeles było zachmurzone. Słońce zaszło za horyzontem jakąś godzinę temu ale na dworze nie było chłodno. Chociaż zwykle o tej porze roku, wieczory nie były przyjemne, tym razem było kojąco. Delikatna bryza głaskała jego policzki, pokryte dwudniowym zarostem. Sarah nienawidziła jak się nie golił ale wczoraj i dzisiaj nie miał na to czasu. I było mu z tym dobrze. Z tym zarostem, spoconym ciałem, w wygniecionym ubraniu. Postawił szklankę na poręczy balustrady, zdjął marynarkę i rzucił na jakieś krzesło obok. Wsadził ręce do kieszeni i spojrzał w niebo. Faktycznie czuć było w powietrzu zapach deszczu. Uwielbiał ten zapach.

Przypominał mu obozy, na które jeździł będąc dzieckiem. Nocne biegi przełajowe, łowienie ryb, spanie w namiotach. Podczas jednego obozu nauczył się grać na gitarze, czym zaskarbił sobie zainteresowanie u płci przeciwnej. Prawie każdego wieczoru siadali z kolegami przy ognisku i śpiewali harcerskie piosenki, czasami zmieniając repertuar na bardziej rubaszny. Podczas ostatniego z takich obozów przeżył pierwszy pocałunek i pierwsze seksualne doznania. Pamiętał, że miała na imię Katie i była od niego o rok starsza. Imponowało mu to. Jedna z najładniejszych dziewcząt w obozie zwróciła uwagę właśnie na niego. To były piękne chwile. Nastoletnia miłość, młodzieńcza nieporadność i ciągle przyspieszone bicie serca. Zapamiętał te chwile, jako jedne z najniewinniejszych, chociaż wcale nie były takie do końca. Ta pierwsza miłość trwała równo miesiąc, po czym skończyła się tak samo jak skończył się obóz. To chyba były ostatnie chwile jego dzieciństwa. Miał wtedy piętnaście lat.

Kiedy lato się skończyło zaczął ciężko pracować na swoją przyszłość. Nauka dniami i nocami, dodatkowe kursy przygotowujące do dostania się na najlepsze z uczelni. I tak przez całe cztery lata liceum. Ivy Leauge – Harvard, Prinston, Stanford i Yale – to był jego cel. Dostał się na wszystkie. Wybrał Yale, bo tam było najdalej od domu. Ojciec nie mógł wtedy zrozumieć, czemu nie poszedł w jego ślady i nie wybrał Prinston. Ojciec był dla niego autorytetem we wszystkim. Zawsze chciał być taki jak on. Chciał być szanowanym lekarzem, najlepiej chirurgiem, który ma jasno wytyczone życiowe zasady. Klapki spadły mu z oczu na rok przed wyborem college’u. Był świadkiem drastycznej kłótni, w której jego ojciec spoliczkował matkę. Christian był pijany, pijany w sztok. Jack pamiętał, że był wtedy tak zszokowany, że nie zareagował. Nie pomógł matce. Wybiegł z domu i przez wiele lat nie mógł sobie tego darować. Zaczął baczniej ojca obserwować. Zauważył, że przynajmniej dwa razy w tygodniu wraca z pracy prawie nad ranem i nigdy nie używa frontowych drzwi. Pewnego razu spotkał się z nim oko w oko, kiedy ojciec wracał pijany i wchodził do domu od strony kuchni. Spojrzał się wtedy na Christiana i powiedział: „Jak możesz to robić, tato?”. Wtedy ojciec odepchnął go od siebie i niemalże wczołgał się po schodach do sypialni. Było to w przeddzień wyboru uczelni. Wybrał Yale.

W wakacje wyjechał na staż do Seatlle i pracował w pocie czoła przez sześć dni w tygodniu, przez całe cztery miesiące. Praca w pogotowiu dała mu wiele. Była pierwszą szkołą życia. Pierwszy raz człowiek umarł mu na rękach, pierwszy raz udało mu się człowieka uratować. Po powrocie do LA przeprowadził z ojcem rozmowę. Powiedział mu, że jeśli nie zmieni swojego postępowania, to cała rodzina się rozpadnie. Matka była już porządnie podłamana. Obiecał wtedy ojcu, że kiedy wróci ze studiów będą pracować razem. Będą tworzyć zgrany zespół. Będą wspólnie ratowali świat. Ojciec spojrzał się na niego z dumą w oczach i przyrzekł, że tak właśnie będzie. Pożegnali się ze łzami w oczach. Jack odwiedzał rodziców dwa razy do roku. W przerwach między semestrami, kiedy nie pracował w klinice uniwersyteckiej lub kiedy nie uczył się do dodatkowych egzaminów. Yale ukończył w dwa lata. Szybciej niż pozostali. Kuł jak wariat ale kochał to, co robił. Miał cały czas przed oczami, że będzie kimś wielkim. Że będzie ratował ludzi, pomagał. Że wróci do ojca i ojciec będzie z niego dumny, jak nigdy dotąd. Kiedy wrócił do domu, przywożąc ze sobą dyplom z wyróżnieniem i oferty staży w najbardziej prestiżowych szpitalach USA, ojciec przywitał go ze łzami w oczach. Uściskał mocno i powiedział słowa, których Jack nigdy nie zapomni: „Nigdy nie marzyłem nawet o takim synu.” Jack odrzucił wszystkie oferty pracy i przyjął staż w szpitalu ojca. Przez cztery lata uczył się wszystkiego, czego tylko mógł. Wiedział, że jako specjalizację wybierze neurochirurgię ale tak samo przykładał się mając praktyki na izbie przyjęć czy w laboratorium. Został starszym rezydentem na chirurgii. Spełniły się jego marzenia...

Stał tak rozmyślając przez dobrych kilka minut. Wtem zauważył, że dalej w głębi ogrodu ktoś jest. Mała biała sylwetka, którą ledwo można było dostrzec za gęstwiną pięknych okazów roślin. Jack zmrużył oczy. Zobaczył, że to kobieta, która porusza się lekko w takt tylko jej znanej muzyki. W przód i w tył, w prawo i w lewo. Emanowała z niej taka lekkość i spokój, że bezwiednie zaczął iść do przodu. Stanął obok drzewa, zza którego nie mogła go dostrzec. Była niewysoka, miała czarne, kręcone włosy do połowy pleców i białą, zwiewną sukienkę z odkrytymi plecami, która sięgała jej prawie do kolan. Poruszała się wspaniale. Z zamkniętymi oczami i bez butów, które pozostawiła obok drzewa, przy którym właśnie stał. Nie widział dokładnie jej twarzy, gdyż była schowana w półmroku. Nosiła naszyjnik z delikatnych perełek, które łagodnie błyszczały w świetle pobliskiej lampy, poruszane przez subtelny ruch jej ciała. Ciało miała doskonałe. Proporcjonalne i krągłe w odpowiednich miejscach. Unosiła ręce ku górze, by zaraz potem opuszczać je w dół. Jej bose stopy płynnie przemieszczały się na nierównościach trawy. Półobrót, a potem zwrot w lewo i znowu półobrót i zwrot w prawo. Sprawiała wrażenie wolnej i w pewnym stopniu dzikiej. Miał ochotę podejść do niej, złapać za rękę i zatopić dłoń w jej włosach. Nawet z tej kilkumetrowej odległości, czuł jej zapach. Świeży, tak jakby pomarańcza. Stał tak pogrążony w obserwacji tej magicznej dziewczyny, która wyglądała najwyżej na 20 lat, chociaż w jej gracji dało się wyczuć, że musi być bardziej dojrzała. Starał się nie wydać żadnego dźwięku, jakby bał się, że ją spłoszy i ona ucieknie. W pewnej chwili dziewczyna wykonała obrót wokół własnej osi i stanęła z nim praktycznie twarzą w twarz. Przestała tańczyć, pochyliła lekko głowę ku dołowi i wypowiedziała słowa, których brzmienie było tak delikatne, że prawie czuł się zaczarowany.
- Nie musisz się dłużej ukrywać. Wiem, że tam stoisz. – powiedziała, nadal stojąc odwrócona do niego bokiem.

W pierwszej chwili nie zrozumiał znaczenia tych słów. Wsłuchał się w same dźwięki. Kiedy w końcu do niego doszły, poczuł się jak wyrwany ze snu. Odzyskał pewność siebie i z lekkim uśmiechem podszedł w jej kierunku. Po drodze zabrał ze sobą sandały, które zostawiła. Stanął obok niej i wtedy ona odwróciła się w jego kierunku. Stanęli twarzą w twarz. Już miał powiedzieć, że ma jej buty ale słowa ugrzęzły mu w gardle. Patrzyli na siebie, jakby zdziwieni, że dopiero teraz się spotykają. Oboje wiedzieli, że skądś się znają. Żadne z nich nie miało jednak pojęcia, skąd. Patrzył na jej twarz, lekko oświetloną i błyszczącą. Była śliczna. Teraz widział, że na pewno ma więcej niż dwadzieścia lat. Świadczyły o tym delikatne zmarszczki jakie miała wokół oczu. Oczu, które śmiały się do niego, chociaż usta były nieporuszone. Czuł, że jego oczy też się śmieją, chociaż zupełnie nie wiedział dlaczego. Może dlatego, że jej się śmiały? Trwaliby tak jeszcze dłuższą chwilę, nieporuszeni, wpatrzeni w siebie, gdyby nie grzmot, który rozsadził niebo nad nimi. W sekundę później spadł deszcz. Zamrugali gwałtownie, spojrzeli na siebie porozumiewawczo i pobiegli pod dach tarasu. Biegli szybko, niczym nastolatkowie, radośni z tylko sobie wiadomych powodów. Dobiegli do tarasu mocno zdyszani, gorączkowo łapiąc powietrze. Byli przemoczeni do suchej nitki. Spojrzeli na siebie i wybuchli śmiechem. Oboje w tej samej chwili. Uśmiechała się przepięknie. Tak dziewczęco, a zarazem zmysłowo. Wyciągnęła do niego mokrą rękę i powiedziała:
- Jestem ci wdzięczna. Uratowałeś moje buty.
Na początku nie wiedział o czym mówi aż zdał sobie sprawę, że trzyma w dłoni jej sandałki. Wyciągnął rękę i podał je jej.
- Pomyślałem, że chociaż tyle mogę dla ciebie zrobić. Ubrania nie zdołałbym uratować. – odpowiedział wesoło.

Zaśmiała się głośno, po czym zaczęła wkładać sandałki na mokre stopy. W pewnym momencie zachwiała się na śliskiej powierzchni tarasu. Jack przytrzymał jej rękę w nadgarstku. Oboje poczuli małe wyładowanie elektryczne ale Jack nie puścił uchwytu. Wyprostowała się i znaleźli się w bardzo niebezpiecznej odległości. Za szybą muzyka grała głośno, w tle słyszeli szum deszczu i drzew. Patrzyli sobie głęboko w oczy ale tym razem żadne z nich nie uśmiechało się. Jack miał wielką ochotę przyciągnąć ją do siebie i poczuć jej ciepłe ciało przy swoim, spragnionym dotyku. Czuł, że podniecenie zaczyna niebezpiecznie wzrastać, a spodnie miażdżą mu krocze. Jej biust unosił się w szybkim tempie, a oczy błyszczały. Jej oczy były zielone, prawie szmaragdowe. Piękne, lekko ocienione czarnymi rzęsami. Starały się skryć powiększone źrenice ale on i tak je widział. Podniósł drugą rękę i delikatnie, opuszkami palców, odsunął wilgotny kosmyk włosów z jej policzka. Nie wiedział, jak to się stało, że w jednej chwili wszystko wokół niego przestało istnieć. Nie czuł mokrego ubrania na sobie, nie słyszał dźwięków, chociaż miał świadomość, że wszystko to było obecne. Położyła swoją delikatną dłoń na jego piersi, jakby badając czy może pozwolić sobie na dotyk. W tej właśnie chwili, kiedy czuł, że nie wytrzyma i pocałuje ją, tak dziko, zachłannie, spijając z jej ust wszystkie soki, otworzyły się drzwi na patio. W jednej sekundzie dziewczyna odsunęła się od niego. On opuścił ramiona. Patrzeli na siebie, jakby przepraszając, że to już koniec. Chwila minęła. Ktoś przeszedł obok nich ale nawet nie spojrzeli w jego kierunku. Dziewczyna odwróciła się w kierunku drzwi i już miała je otworzyć, kiedy zatrzymał ją pytaniem:
- Jak masz na imię?
Odwróciła się i posłała mu, taki prawie niewinny, uśmiech. Tak piękny, że zaparło mu dech.
- Kate. Mam na imię Kate.
Po czym otworzyła drzwi i zniknęła wewnątrz. Patrzył w kierunku, w którym odeszła przez dłuższą chwilę. Potem odwrócił się i spojrzał w niebo. Na jego twarzy malował się uśmiech. Nie mógł go powstrzymać. Choćby mieli się już nigdy więcej nie zobaczyć, wiedział, że wspomnienie tej chwili będzie pamiętał do końca życia. Czuł się pełny. Czuł, każdą najmniejszą komórkę swojego ciała. Oddychał pełną piersią. Poczuł, że jest szczęśliwy, pierwszy raz od bardzo dawna. Wiedział, że gdy wyjdzie z tego ogrodu, magia minionej właśnie chwili, pryśnie. Wiedział też jednak, że ilekroć gdy zamknie oczy, będzie potrafił ją odtworzyć. Zawsze.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Nessi dnia Sob 12:28, 05 Cze 2010, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Muerta
Frędzel
Frędzel



Dołączył: 29 Lis 2009
Posty: 737
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 18:42, 05 Cze 2010    Temat postu:

Przeczytałam wszystko i bardzo mi się podoba.
Dalej chcę. Very Happy


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Nessi
teenage dream!



Dołączył: 23 Lis 2009
Posty: 3111
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Drakishnaba <333

PostWysłany: Nie 19:01, 06 Cze 2010    Temat postu:

o rany Muerta to gratuluję bo te odcinki są dłuugie...ale co tam.
next wkrótce.
gdyby ktoś chciał wiedzieć jak wyglądają prototypy bohaterów, wstawiam zdjęcia Wink


Jack (Matthew Fox)


Kate (Evageline Lilly)


James Ford (Josh Holloway)


Sara (Julie Bowen)


Jeśli będą pojawiali się nowi, również zdjęcia wstawię Wink


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Muerta
Frędzel
Frędzel



Dołączył: 29 Lis 2009
Posty: 737
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 17:47, 07 Cze 2010    Temat postu:

Trochę długie , ale fajnie się czyta. xD

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Nessi
teenage dream!



Dołączył: 23 Lis 2009
Posty: 3111
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Drakishnaba <333

PostWysłany: Śro 21:25, 09 Cze 2010    Temat postu:

Ja lubię długie opowiadania więc musisz Muerto to zcierpieć Smile Smile
jak Ci się podobają bohaterowie????? i w ogóle tylko Muerta czyta???? Sad

new.

Część druga

Kolejne tygodnie ciągnęły się w nieskończoność. Nie był w stanie się na niczym skupić. Pracował na pół gwizdka, co mu się do tej pory bardzo rzadko zdarzało, jeśli w ogóle. Nie mógł przestać o niej myśleć. Kate. To imię nieustannie dźwięczało mu w uszach. Postanowił, że musi ją odnaleźć. Nie wiedział dlaczego tak bardzo chciał ją jeszcze raz zobaczyć ale nie miało to znaczenia. Najważniejsze, żeby jeszcze choć jeden raz spojrzeć na nią, odesłać jej uśmiech. Nigdy jeszcze nie czuł z nikim takiej niewypowiedzianej symbiozy. Zgodności. Nie rozumiał tego. Wiedział, że nie powinien nawet o tym myśleć ale to było silniejsze od niego. Sytuacja w domu była napięta. Od momentu kłótni nie odzywali się z Sarą do siebie. Kiedy wrócił do domu po przyjęciu drzwi do sypialni były zamknięte od wewnątrz. Ucieszył się. Nie miał ochoty z nią rozmawiać. Przez kolejne dni zamieniali ze sobą tylko zdawkowe „Dzień dobry” i „Dobranoc”. Przeniósł się do pokoju gościnnego i było mu tam dobrze. Wiedział, że kiedyś ta sytuacja będzie musiała się rozwiązać ale nie oczekiwał tego momentu. Żył jakby we śnie. Kiedy budził się rano myślał o Kate. Kiedy kładł się spać myślał o Kate. Kiedy śnił, śnił o Kate. Nieustannie. To było szaleństwo. Zaczął nawet tłumaczyć sobie, że ten wieczór w ogrodzie w ogóle się nie wydarzył. Że to jego wyobraźnia spłatała mu figla.

Chciał potwierdzić swoje szaleństwo i pewnego wieczoru wrócił wcześniej do domu i zaczął przeszukiwać dokumenty Sary. Chciał się utwierdzić w przekonaniu, że żadnej zielonookiej Kate nie było na balu. Z drugiej strony miał świadomość, że nie zna nawet jej nazwiska, więc jakby mógł to sprawdzić. Znalazł listę gości i zobaczył, że figuruje na niej aż dwanaście kobiet o imieniu Katherine. W większości były to osoby towarzyszące. Postanowił, że spisze wszystkie adresy tych kobiet i jak znajdzie chwilę wolnego czasu, sprawdzi czy faktycznie jego umysł zwariował. Gdy zaczął spisywać dane, jego oczom ukazało się nazwisko Forda. On był jedną z tych osób, których osoba towarzysząca nosiła imię Katherine. Przypomniał sobie, że Ford wspominał mu o jakimś nowym „nabytku”, z którym pojawił się wtedy na uroczystości. Czyżby jego bajkowa Kate, była tą samą kobietą, o której mówił James? „Nie, to niemożliwe” – pomyślał. Kate, którą poznał nie zadawała by się z facetem takim jak Ford... Z drugiej strony coś mu mówiło, że to jest właśnie ona. Zerknął na nazwisko – Austen. Chciał spisać adres ale zobaczył, że żadnego adresu nie ma. Jest tylko notatka – „Galeria Snów”. W tym momencie pomyślał, że to jakiś żart. Czyżby Los robił sobie z niego pośmiewisko? Z drugiej strony ta nazwa doskonale do niej pasowała. Tylko, co to do diabła jest – Galeria Snów... Zmiął kartkę w ręku i wyrzucił do kosza. I tak miał zakodowane w głowie te informacje. Dokładnie odłożył dokumenty Sary na miejsce i wyszedł z jej gabinetu. Czuł się trochę jak złodziej ale przecież do tej pory nic złego nie zrobił. Próbował siebie jakoś tłumaczyć ale to było na nic. Wyrzuty sumienia i tak nie przeszkodzą mu w tym, żeby się przekonać czy Kate Austen to jego zaczarowana Kate.

Nazajutrz nie został w pracy po godzinach, jak to był w zwyczaju. Nie miał zamiaru paprać się w papierkowej robocie, zwłaszcza jeśli całkiem nie miał do niej głowy. Wziął zimny prysznic i przebrał się w standardowy czarny garnitur, do którego wybrał karmazynową koszulę. Nie założył krawata. Chciał się czuć na luzie. W książce telefonicznej znalazł adres i numer „Galerii Snów”. Postanowił, że nie będzie dzwonił. I tak nie wiedziałby co powiedzieć. Pojedzie tam i sprawdzi na własne oczy, czy tamtej styczniowej nocy rzeczywiście spotkał dziewczynę o przepięknych szmaragdowych oczach. Zjechał windą na parking, wsiadł do srebrnego mercedesa i wyjechał na spotkanie z zagadką.

Kiedy po godzinie zajechał na miejsce, nie był pewien czy dobrze zapamiętał adres. Budynek przy którym się zatrzymał był w opłakanym stanie. Drewniany, pomalowany prawdopodobnie na biało. Prawdopodobnie, bo farby prawie w ogóle nie było widać. Dom miał nieduży parter z werandą i poddasze z wielkimi spadzistymi oknami. Wysiadł z auta i stanął na chodniku, który również był mocno zniszczony. Wokół domu rosły bujne krzewy i niestrzyżona od dawna trawa. Cała ulica wydawała się dość uboga. Kilkanaście podobnych, rozwalających się chatynek, pogrążonych w gąszczu bujnej roślinności. Nikt najwidoczniej nie zadawał sobie trudu, żeby tę dżunglę poskromić. Palmy i drzewa liściaste wyrastały z samego środka podwórek i nie było widać, co może znajdować się po drugiej stronie budynków. Jack słyszał jednak szum oceanu, więc najprawdopodobniej gdzieś niedaleko musiało być dojście do plaży. Oparł się o maskę samochodu i spojrzał w górę. W szybach wielkich okien na poddaszu odbijały się kolorowe refleksy słońca. Szkło było pomalowane na różne kolory. Każda tafla na inny. Tworzyło to złudzenie naturalnej tęczy. Drzwi wejściowe miały kolor brudnej zieleni, a w ich środku znajdował się witraż. Przedstawiał dziewczynę, która siedzi oparta o drzewo i przygląda się wielkiemu księżycowi, który oświetla ocean tuż przed nią. Nigdzie nie było żadnej tablicy informacyjnej. Zdecydował się, że zapuka. Powoli podszedł do drewnianych schodków i wszedł na werandę. Znajdowała się na niej wiklinowa kanapa, pokryta kolorowymi poduszkami z wizerunkami zwierząt. Nic, co do tej pory zobaczył, nie trzymało się kupy. Co to jest ta cała Galeria Snów? Postanowił, że nie będzie czekał dłużej. Nabrał głęboko powietrza i zapukał.

Za drzwiami usłyszał jakiś łoskot a potem stłumione przekleństwo. Kobiecy głos. Czyżby to była ona? Był coraz bardziej zdenerwowany. Czekał już dość długo i miał właśnie zapukać po raz kolejny, kiedy drzwi się otworzyły. Stała w nich śmieszna blondynka. Niska, szczupła, z włosami w nieładzie. Była ładna i miała uroczy uśmiech. Ubrana była dziwnie. Miała na sobie jakąś szmatę, która przypominała togę i ufarbowana była we wszystkie możliwe kolory, które tworzyły przedziwne symbole. Obwieszona była koralikami, z uszu zwisały jej wielkie kolczyki w kształcie pacyfy. Stała boso i nie nosiła makijażu. Nie był w stanie określić ile ma lat ale raczej nie mogła mieć więcej niż dwadzieścia. Uśmiechała się do niego z zaciekawieniem.
- Tak? – zapytała.
- Cześć. – powiedział. Nie był pewien, co mógłby jeszcze dodać. Był zbyt zszokowany tą całą sytuacją.
- Cześć – odpowiedziała.
Nadal się uśmiechała i sprawiała wrażenie wcale nieskrępowanej. Opierała się o framugę i bawiła jednym z wisiorów u szyi. Postanowił przejść do sedna.
- Czy to jest dom Kate Austen? – zapytał po prostu.
- Nie – odpowiedziała zdawkowo, nadal się uśmiechając.
Nie był pewien, czy nie jest ona przypadkiem pod wpływem jakichś środków odurzających.
- Czyli, że nie zna pani nikogo o takim nazwisku? – drążył dalej.
- Znam – usłyszał odpowiedź.
Poczuł się zbity z tropu. Najdziwniejsze było jednak to, że ta ciekawa osóbka wcale go nie lekceważyła. Po prostu udzielała zdawkowych i konkretnych odpowiedzi.
- Acha. Gdzie w takim razie mógłbym ją znaleźć? – postanowił nie dać za wygraną.
- Tutaj – padła kolejna odpowiedź.
Jack przestał się czuć zirytowany. Ta cała sytuacja zaczęła go bawić. Uśmiechnął się do niej szeroko i oparł ręką o drzwi, przysuwając się do niej. Zatrzymał wzrok przed jej oczami i zadał kolejne pytanie:
- Czy mógłbym się z nią zobaczyć, Pani... – zawiesił głos w oczekiwaniu na imię.
Zbliżyła się do niego, imitując jego zachowanie. Uśmiech nie schodził jej z ust.
- Claire. Jasne, że możesz, Panie...
- Jack – odwzajemnił enigmatyczny uśmiech.
Otworzyła szerzej drzwi i wskazała ręką, aby wszedł. Pod wpływem tego ruchu zadźwięczały bransoletki na jej przegubie i zadzwoniły dzwoneczki zawieszone nad drzwiami.
- Dzięki, Claire – powiedział. Po czym wkroczył w inny świat.

Nigdy w życiu nie przebywał w dziwniejszym miejscu. W domu nie było holu, czy czegoś w tym rodzaju. Od razu znalazł się w salonie, chociaż nie był pewien, czy ta nazwa pasuje do tego pomieszczenia. Ściany pomalowane były w przeróżne motywy. Półzwierzęta – półludzie, ptaki, góry, morza, zamki, księzyc i słońce, nagie kobiety w różnych pozycjach, ogród... Część tych przedziwnych krajobrazów zasłonięta była przez obrazy, które wisiały we wszelakich kompozycjach i przedstawiały równie dziwne rzeczy. Mebli było niewiele. Jedna rozklekotana kanapa, przykryta indiańskim pledem i indyjskimi poduszkami, mały stolik do kawy, na którym stały przeróżne ozdoby. Figurki bożków, lampki z witrażami, ramki ze zdjęciami, kolorowe chusteczki, pomalowane we wschodnie ornamenty, kadzidła i kadzidełka, książki. Z sufitu zwisał przerażający abażur w kształcie czarnego smoka z rozpiętymi skrzydłami. Na podłodze leżały dywany i dywaniki, jedne przykryte drugimi. Koło wschodniej ściany stał regał z książkami, o który oparte były kolejne obrazy, które niestety nie znalazły już miejsca na ścianach. Po drugiej stronie pomieszczenia, które zajmowało prawie całą szerokość domu znajdowały się drzwi do ogrodu. Przy drzwiach w prawym rogu była etażerka, na której stała rzeźba z gliny, przedstawiająca nagiego chłopca, patrzącego ku górze i trzymającego w ręku strzałę. Przypominał Kupidyna ale nie miał łuku, a wyraz jego twarzy był zamyślony. Po lewej stronie od wejścia znajdowały się drewniane schody z przepięknie rzeźbioną poręczą, która wyglądała na nową. W powietrzu unosił się zapach kadzidełek, opium i róża – tyle zdołał rozpoznać. Claire zostawiła go samego, nie mówiąc ani słowa. Zniknęła w drzwiach, znajdujących się obok regału z książkami. Po chwili wróciła z dwiema misternie malowanymi filiżankami.
- Siadaj, proszę. Nadchodzi czwarta. Napijemy się wywaru z imbiru. – powiedziała, jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie, po czym postawiła filiżanki na stoliku i usiadła na sofie.
- Nie wiem czy dobrze pamiętasz ale przyszedłem tutaj, żeby zobaczyć się z Kate... – zaczął niepewnie.
- Pamiętam – odpowiedziała.
- Więc nie rozumiem...
- Kate jest teraz zajęta. Nie wolno jej przeszkadzać kiedy pracuje. Mamy godzinkę, którą możemy miło spędzić. Usiądź wygodnie i opowiedz coś o sobie. – poklepała miejsce obok siebie i uśmiechnęła się przyjacielsko.

Gdyby miesiąc temu ktoś powiedział mu, że będzie szukał dziewczyny, którą widział na oczy jeden, jedyny raz i że będzie siedział na sofie w rozwalającej się ruderze, która wyglądała jak skrzyżowanie świątyni buddyjskiej ze snem jakiegoś wariata, powiedziałby tej osobie, żeby spieprzała. Teraz jednak stwierdził, że nie ma nic do stracenia i usiadł obok Claire. Uniosła się i podała mu filiżankę. Przyjął ją i skinął głową w podziękowaniu. Zastanawiał się, czy ma zaryzykować i wypić podany... hmm... eliksir? Zaryzykował i wziął łyk. Smak był podobny do piwa imbirowego ale z dodatkiem czegoś jeszcze. Nie mógł niestety sprecyzować, czego. Claire przyglądała się mu w milczeniu. Miała jakieś ciepło w oczach, które sprawiało, że nie czuł się skrępowany. Rozluźnił się i oparł wygodnie. Claire odstawiła pustą filiżankę i usiadła po turecku, zwrócona w jego stronę. Przy każdym jej ruchu miło dźwięczały bransoletki. Jack również się do niej odwrócił. Siedzieli tak w milczeniu, patrząc sobie w oczy i uśmiechając się.
- Więc, to ty jesteś Jack... Wiesz, wyobrażałam sobie ciebie trochę inaczej. – przerwała błogą ciszę.
Jack był zdziwiony. Bardzo zdziwiony. Rzadko zdarzało mu się, żeby ktoś go zaskoczył. Tej dziewczynie udało się to już któryś raz z kolei.
- Jak to, wyobrażałaś sobie? Nie rozumiem.
- Nie ważne. Powiedzmy, że o pewnych sprawach po prostu się wie. – uśmiechnęła się tajemniczo – Może opowiesz mi o sobie?
- Chcesz, żebym opowiedział ci o sobie, a nie zapytałaś mnie nawet dlaczego chciałbym zobaczyć się z Kate... – powoli zaczynał się irytować. Ta dziewczyna sprawiała, że czuł się dziwnie.
- Wiem dlaczego przyszedłeś zobaczyć się z Kate. Chciałabym się dowiedzieć czegoś o tobie. – nadal uśmiechała się, tak jakby nieświadoma jego zaskoczenia.
- Dobrze więc. Jestem lekarzem. Pracuję w jednym z tutejszych szpitali. Mam trzydzieści cztery lata. Czy to ci wystarcza?
- Nie ale widzę, że nie lubisz mówić o sobie. Widzę, że jesteś bardzo racjonalny i zawsze musisz panować nad sytuacją. Teraz nie panujesz i to cię denerwuje. Sprawia, że czujesz się dziwnie i zaczynasz zamykać w sobie. Może powinieneś zastanowić się nad odpoczynkiem? Stanąć na chwilę, zatrzymać zegar i po prostu zacząć żyć dla siebie? – wypowiedziała te słowa z taką łatwością, jakby to wszystko miał wypisane na twarzy.
- Jesteś psychoterapeutką? – zapytał z nutką zniesmaczenia.
Roześmiała się szeroko i podłożyła rękę pod brodę. Nadal nie spuszczała z niego wzroku.
- Nie, nie jestem. Po prostu widzę różne rzeczy. Gdyby ludzie umieli zatrzymać się na chwilę i rozejrzeć wokół siebie również by je dostrzegali. Byliby szczęśliwsi. Ty też mógłbyś być szczęśliwy. Gdybyś tylko zechciał.
- Sądzisz, że nie jestem szczęśliwy? Może masz rację. Nie zgadzam się jednak z tym, że nie chciałbym być szczęśliwy. Każdy człowiek chce. Twoja teoria nie trzyma się kupy. – przestał się denerwować. Po prostu zaczął prowadzić z nią konstruktywną wymianę zdań.
- Nie prawda. Nie każdy człowiek chce być szczęśliwy. Człowiek, który chce, robi coś w kierunku żeby to szczęście osiągnąć. Pracuje na nie. Umie je rozpoznać, kiedy ono nadchodzi. Umie wybierać ścieżki, które do niego prowadzą. – nadal mówiła ze spokojem i niewzruszoną pewnością.
- Czyli twierdzisz, że nie chcę być szczęśliwy? – musiał zadać to pytanie, bo czuł że coś z tego o czym mówiła ta dziewczyna trafia w czułe miejsce. Tak jakby faktycznie wiedziała coś, o czym on nie miał pojęcia.
- Twierdzę, że byłbyś gdybyś zechciał. Na razie jesteś na rozdrożu. Musisz dokonać wyboru. Nie wiem czy wybierzesz właściwie ale to, że tu jesteś wskazuje, że zaczynasz rozumieć, że w twoim życiu coś jest nie tak.
- Dlaczego moja obecność tutaj ma o tym wskazywać? – był zbity z tropu po raz dziesiętny.
- Bo zapomniałeś o rozumie i kierujesz się sercem. – powiedziała, po czym znowu obdarzyła go przyjacielskim uśmiechem. – No, czas minął. Jeśli nadal chcesz się zobaczyć z Kate, możesz wejść tymi schodami na górę – oświadczyła i wstała.
Jack wstał również, chociaż miał ochotę dalej kontynuować tę rozmowę. Ta dziewczyna była niezwykła. To co mówiła było zagadkowe ale czuł, że jest jeszcze coś czego nie chce mu powiedzieć. Coś, co mogłoby zaważyć na jego decyzji. Wejść czy nie wejść? Zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, Claire zniknęła za drzwiami kuchni. Odwrócił się w kierunku schodów i spojrzał w górę. Tak niewiele dzieli go od tego pragnienia. Pragnienia, które przywiodło go w to dziwne miejsce. Postanowił, że doprowadzi sprawę do końca. Ruszył w kierunku schodów, nieświadomy, że dokonał jednego z najważniejszych wyborów w swoim życiu.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Muerta
Frędzel
Frędzel



Dołączył: 29 Lis 2009
Posty: 737
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 18:44, 10 Cze 2010    Temat postu:

Ścierpię , bo fajne. xD
Widocznie tylko ja , ej. Very Happy


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
DulceMonia
David Villa <33



Dołączył: 10 Gru 2009
Posty: 253
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Jaworzno

PostWysłany: Czw 21:47, 08 Lip 2010    Temat postu:

Wow.. Fajnie fajnie.. Razz
Czekam na dalszy ciąg..


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
vivir
soy gatita^^ eres celoso??
<i>soy gatita^^ eres celoso??</i>



Dołączył: 21 Lis 2009
Posty: 2278
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 9:27, 18 Sie 2010    Temat postu:

Ej co jest do cholery??? Nac cos pisze a ja o tym nie wiem, hę??? fochhhh

za to dostaniesz dzis wieczorem mojego komenta bu RazzP


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Nessi
teenage dream!



Dołączył: 23 Lis 2009
Posty: 3111
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Drakishnaba <333

PostWysłany: Śro 10:16, 18 Sie 2010    Temat postu:

jak dasz komenta to dam ciąg dalszy Very Happy
tylko wiesz jakiego ja chcę komenta Very Happy


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.recuerdo.fora.pl Strona Główna -> Nasze opowiadania/telenowele Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Forum.
Regulamin